Martyna spała smacznie, dopóki do jej pokoju nie wparowała rozradowana
ciocia.
- Myszko, obudź się! -
krzyczała jej niemal prosto do ucha.
Martyna z wyraźnym niezadowoleniem rzuciła poduszką w ciocię i odwróciła się do niej plecami, ignorując jej słowa. Kobieta ściągnęła z dziewczyny kołdrę i rzuciła ją na podłogę. Dziewczyna skuliła się z zimna.
- Chyba wystarczająco cię przekonałam, ubierz się to nie będzie ci zimno. - Powiedziała z wyraźną satysfakcją na twarzy.
Martyna leniwie przeciągnęła się i usiadła na łóżku.
- Przychodzę do szkoły w połowie roku. Będę w samym centrum zainteresowania...
- Od kiedy ty przejmujesz się takimi rzeczami? To nie był twój wybór. - Jej wyraz na chwilę stracił radość. - Nie
przejmuj się skarbie, jesteś śliczną dziewczyną. Obstawiam, że minie maksymalnie tydzień, a już zdążysz się przyzwyczaić. - Przytuliła mocno dziewczynę. - No a
teraz szybko, biegnij się ogarnąć, chyba nie chcesz się spóźnić?
Kilka dni wcześniej Martyna przeprowadziła się do mieszkania Doroty, zaraz po pogrzebie jej babci. Staruszka wychowywała ją przez kilkanaście lat, gdyż mama
Martyny zginęła z poważnym wypadku samochodowym. Podróżowała ze swoim mężem, ojczymem
dziewczyny, gdy niespodziewanie zza ostrego zakrętu wyjechała potężna ciężarówka.
Nie mieli szans do przeżycia, oboje zginęli na miejscu. Gdyby nie ciocia, z którą miała bardzo dobry kontakt,
musiałaby zamieszkać w domu dziecka.
Dziewczyna nigdy nie poznała swojego ojca. Z
tego co opowiadała jej mama, zostawił ją zaraz po tym, gdy powiedziała mu o ciąży. Urodziła w wieku siedemnastu lat, natomiast on miał wtedy dziewiętnaście. Wtedy w głowie miał jeszcze tylko zabawę. Dziewczynę
nieraz nachodziła myśl, że mogłaby go poszukać. Za każdym razem gdy do tego podchodziła rezygnowała. Bała się, że może zburzyć to jej dotychczasowe życie.
Po około 40 minutach Martyna stała już na parkingu pod szkołą. Zafascynował ją monumentalny budynek. Widać, że był stary, wskazywały na to elementy nawiązujące do antyczności. Widokowe balkony ozdabiały budynek, który charakteryzowały harmonia i umiar. Ściany nabierały jasnej barwy, beżu podchodzącego delikatnie do brązu. Gdy świeciło słońce kolory zmieniały się pod wpływem promieni na odcień złota.
- Powodzenia, zadzwoń do mnie od razu po lekcjach! - powiedziała ciocia, w chwili gdy dziewczyna
wysiadła z samochodu. Po chwili już jej nie było.
Martyna wzięła głęboki oddech i zaczęła powoli iść w stronę szkoły. Nigdzie jej się nie śpieszyło, szła leniwie przez korytarz, przyglądając się każdemu szczegółowi. Mijała kolejno obcych
dla siebie ludzi. Jedni się śmiali i wygłupiali, drudzy siedzieli w kątach i czytali książkę. Jej uwagę przykuły także drzwi które prowadziły do biblioteki. W tym momencie zobaczyła
szukaną klasę. Sala numer 107. Przez chwilę wpatrywała się we drzwi, wzięła głęboki oddech i cicho zastukała i otworzyła drzwi. W tym momencie
zadzwonił dzwonek. Kompletnie nie wiedziała, co zrobić.
Bała się.
Wejść jak
gdyby nigdy nic? A może poczekać na nauczyciela? Weszła i ustała na środku
klasy. Patrzyło na nią dziewiętnaście par oczu. W ich oczach było widać ciekawość. W klasie
siedział już nauczyciel. Najwyraźniej zdążył już poinformować klasę o nowej
koleżance. Mężczyzna zauważył zakłopotanie Martyny, więc przyszedł jej z
pomocą:
- Moi uczniowie! Jak już mówiłem, to jest wasza nowa koleżanka.
Przedstaw się proszę klasie, może chciałabyś nam coś o sobie opowiedzieć? Skąd jesteś, jakie masz zainteresowania?
- Cze-cześć.. - zająknęła się. - Nazywam się Martyna Bereźnicka. Kilka dni temu po śmierci babci przeprowadziłam się do mojej cioci, mieszkałam w innej części Warszawy. Mam wiele zainteresowań, głównie książki i muzyka. Miło mi was poznać i mam nadzieję, że szybko się tutaj zaklimatyzuję, sam budynek zrobił na mnie wrażenie.
- Wybierz sobie proszę miejsce. Może ktoś chciałby oprowadzić Martynę po szkole? - spytał
nauczyciel. - Och, prawie zapomniałem. Nazywam się Tomasz Kulikowski i jestem
twoim wychowawcą. W razie kłopotów możesz śmiało zwrócić się do mnie.
Dziewczyna zauważyła, że rękę podniosło wiele osób. Ruda, piegowata dziewczyna, druga z aparatem na zębach i blond włosach, inna gdzieś z tyłu klasy z kolczykami w brwiach. Spojrzała na szatyna o wielkich, piwnych oczach i serdecznym uśmiechu.
- Patryk, liczę na ciebie. - Wskazał na wolne
miejsce obok chłopaka.
Martyna nieśmiało uśmiechnęła się i usiadła koło nowego kolegi.
Godzina wychowawcza minęła w mig. Sprawy organizacyjne dotyczące nowego semestru, kilka uwag na temat ocen, skargi, prośby… Widziała, że zwróciła uwagę klasy, wiele osób zagadywało ją i uśmiechało. Podobało jej się, widziała, że klasa jest w porządku. Robiła dobre wrażenie. Martyna co
chwilę spoglądała kątem oka na Patryka, który najwyraźniej robił to samo. Jako jedyny jej nie zagadywał, siedział w skupieniu i wsłuchiwał się w jej słowa, gdy odpowiadała na pytania innych. Kiedy zadzwonił dzwonek, dziewczyna szybko zerwała się z miejsca.
- To jak, od czego zaczynamy? Wspominałaś coś o książkach - uśmiechnął się do niej
tak, że ugięły się pod nią kolana. Musiał to zauważyć, ponieważ po chwili dodał
- Nie stresuj się tak, ja nie gryzę.
Martyna przyznała sama przed sobą, że spodobał się jej ten
chłopak. Miał w sobie coś takiego, czego nigdy nie spostrzegła u innych
chłopaków. Dopiero po chwili zorientowała się, że cały czas patrzą sobie
głęboko w oczy.
- Ja-jasne! Kiedy szłam w stronę klasy zwróciłam uwagę na bibliotekę - nieśmiało się
uśmiechnęła. Onieśmielał ją.
- Po prostu chodź. Pozwól, że będę twoim osobistym
przewodnikiem. - i znów pojawił się ten czarujący uśmiech. Udali się w stronę wyjścia, żegnając się z wychowawcą.
Szli leniwie przez szkołę, rozmawiając. Opowiadali o sobie, zwracali uwagę na mijających ich ludzi, opisywał jej każdego nauczyciela. Rozmawiało im się swobodnie. Z każdym wypowiedzianym
zdaniem dziewczyna przestawała się wstydzić i krępować. Po chwili Patryk
spytał:
- Wiesz... - widziała, że jest trochę speszony. - Może miałabyś
ochotę spotkać się... no, ale nie w szkole, tylko tak wiesz... do kina albo
coś? - zerknął jej w oczy.
Poczuła łaskotanie w żołądku.
- Proponujesz randkę czy zwykłe przyjacielskie spotkanie? -
puściła do niego oczko.
- Wiesz, pomyślałem o pierwszej opcji. - jeszcze bardziej się
zawstydził. Martyna, bez wahania się zgodziła. Wymienili się numerami telefonów.
Resztę lekcji spędzali razem. Gdy po ostatniej lekcji Martyna
rozmawiała pod szkołą z Patrykiem, zauważyła, że przygląda im się grupka
dziewczyn. Nie robiły dobrego wrażenia. Kiedy Martyna pożegnała się z chłopakiem, podeszła do niej jedna z nich.
- Cześć. Tak sobie pomyślałyśmy z dziewczynami.. może nie miałabyś
wybrać się z nami na zakupy dzisiaj po szkole? Fajnie byłoby cię poznać i pomóc
za klimatyzować w nowych okolicach. - posłała do niej uśmiech. Widziała, że był wymuszony. Dziewczyna starała się zachowywać naturalnie, chociaż czuła sama po sobie, że średnio jej to wychodzi.
- Wybacz, ale nie mogę. Obiecałam cioci, że wrócę dzisiaj ze
szkoły od razu do domu. Trochę się o mnie martwi. Może następnym razem?
Patryk przyglądał się całej sytuacji bez słowa. Był zainteresowany tym co wymyśliła jego była dziewczyna.
Martyna zobaczyła w oddali wyłaniający się samochód Doroty. Pożegnała się z Laurą i rzuciła uśmiech do Patryka. Pomachała cioci ręką, by ją zauważyła i pośpiesznie wsiadła do samochodu. Widziała jej zaciekawiony wyraz twarzy.
- Opowiadaj, cały dzień chodziłam dziś jak na szpilkach. - Spojrzała na uradowaną dziewczynę.
- Miałaś rację - rzuciła torbę na tylne siedzenia samochodu - nie było się czym stresować. Klasa robi dobre wrażenie, byli bardzo uprzejmi i myślę, że szybko się wśród nich odnajdę.
- Jestem bardzo zadowolona, mogłam się posłuchać cioci od razu - pogroziła jej palcem, po czym się roześmiała. - A co tam poza tym? Może ugotujemy coś wspólnie na obiad?
Wieczorem dziewczyna przypomniała sobie, że ma jutro randkę z
Patrykiem i nie miała pojęcia w co się ubrać. Podeszła do szafy. Dominowały w
niej przede wszystkim czerń i biel. Postawiła na dopasowaną bluzeczkę z wąsem i
czarne rurki. Do tego zwykłe botki. Na ramiona zarzuci swój brązowy płaszczyk,
a szyję owinie chustką. Był to koniec lutego i chodź nie było już śniegu, można było
zastać rano mróz. Podeszła do lustra. Jej długie, brązowe włosy opadały
bezwładnie na ramiona, a oczy były zielone i duże. Życie zmusiło ją do
szybszego dorośnięcia. Rysy jej twarzy stały się nieco poważniejsze, pojawił
się mały błysk w oczach. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i położyła się na łóżko, zamykając oczy i wyobrażając sobie jutrzejszy dzień w szkole.
Dochodziła 23. Do tej pory pogrywała cichutko na gitarze. Była to
jej największa pasja, przedmiot, za który oddała by wszystko.
Zwłaszcza ta, na której teraz grała. To właśnie na niej uczył ją grać nieżyjący ojczym. Był w tym mistrzem, nauczycielem muzyki w jej dawnej szkole. Miał świetne podejście do życia i ludzi, nigdy nie nazwała go ojczymem. Wychowywał ją od najmłodszych lat.
To on uczył ją chodzić, to
on nosił „na barana”, to on wychował ją na dobrej muzyce. W dawnej szkole Martyna wydawała się na pozór cichutką, spokojną
dziewczyną uczącą się w dzień i w noc. Nikt nie wiedział, że granie na gitarze
wychodzi jej na prawdę świetnie. Martyna była bardzo skromną, wstydliwą dziewczyną
jednakże bardzo lubianą. Zawsze chętnie pomagała, rozmawiała ze wszystkimi. Choć była zamożna, nie zepsuł
jej pieniądz. Skończywszy grać swoją ukochaną pieśń, a zarazem modlitwę, położyła się spać.
1 komentarz:
Pięknie :)
Prześlij komentarz