Dziewczyna grała z zamkniętymi oczami, kołysząc się lekko. Powracała myślami do starych czasów, gdy była małą dziewczynką. Wyszła na poddasze, zapalając papierosa.
Spojrzała w niebo.
W pewnym momencie zobaczyła siebie bawiącą się w pokoiku z lekko różowymi ścianami, pełnym najróżniejszych zabawek. Poczuła to samo uczucie towarzyszące jej tamtego dnia. Do pokoju wpadła jej roztrzęsiona babcia, która opiekowała się dziewczyną, gdyż jej rodzice w tym czasie musieli załatwić pewne sprawy w mieście. Podeszła do wówczas jedenastoletniej Martyny, przytulając ją mocno do siebie.
- Skarbie... - obtarła łzy z policzków i postarała się mówić spokojniejszym głosem. - Twoi rodzice mieli wypadek. - nie wiedziała, jak najdelikatniej jej to wytłumaczyć. Dziewczyna weszła jej w połowie słowa.- Ale.. Ale żyją, tak? Zobaczę ich jeszcze?- Mama i tata bardzo cię kochają... Ale teraz są twoimi aniołami stróżami spoglądającymi na ciebie z nieba. Dziewczyna zaniosła się płaczem. Pięć lat później straciła i ją.
Wspominanie przerwał jej dzwonek. Zbiegła po schodach na dół. Owinęła się grubym kardiganem. Gdy otworzyła drzwi, ujrzała w nich...
- Patryk?! Nie spodziewałam się tu ciebie... - w jego rękach zauważyła bukiet czerwonych róż, tak samo jak w śnie.
- Słyszałem... Słyszałem, że leżałaś w szpitalu. Po tym, co ostatnio mi powiedziałaś.. Nie. Myślałem o tobie cały czas, od tamtego wieczoru. Nie dałaś mi od tamtej pory wytłumaczyć. Poza tym, rozłączyłaś się, gdy tylko ja chciałem coś odpowiedzieć... Więc raczej powinnaś się mnie spodziewać. - zerknął na jej rękę. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Przyjrzyj się... - pokazała mu rękę przed oczami. - Nie mogę o Tobie zapomnieć. Chciałam mieć przy sobie coś przypominające ciebie. - Lekko odsunęła bandaż. Chłopak zauważył zaczerwienioną ranę w kształcie litery "P".
- Martyna, to głupota. - złapał ją za rękę. - A teraz cię muszę porwać.
Patryk zrobił sobie w tym roku prawo jazdy, dlatego też zawiązał dziewczynie oczy. Martyna nie rozumiała dlaczego to robi. Dlaczego tak łatwo daje sobą manipulować? Wsiedli do samochodu. Jechali około 15 minut. W milczeniu.
Chłopak wyjął z kieszeni piękną kłódkę z ich inicjałami, po czym przypiął do bramy.
- Przepraszam. Przepraszam za tamten dzień. Za tą dziewczynę. Za te kłamstwa. Nie myślałem o tym, co robiłem. Czuję się teraz jak skończony idiota. Przedtem zależało mi na tobie, ale nie w tak dużym stopniu jak teraz. Kiedy cię straciłem, zrozumiałem, że popełniłem błąd. Przepraszam. Wybaczysz mi?
Wszystko działo się tak jak w śnie. No.. prawie wszystko. Martyna nie odpowiedziała. Po jej policzku spłynęła łza. Szczęścia.
- Pamiętaj. Cokolwiek by się zdarzyło, kocham cię i nie pozwolę cię skrzywdzić. A także ja sam tego nie zrobię. - po tych słowach wyrzucił kluczyk jak najdalej.