Martyna podniosła się z podłogi, gdzie wycierała kurze na najniższych półkach w „skromnej” biblioteczce Jerzego. Stanowiła ona najciekawsze, bynajmniej dla Martyny, pomieszczenie w całym domu. Sprzątając półki, oglądała najróżniejsze książki, mające zarówno po sześć lat jak i sześćdziesiąt. Mimo, że zakurzone okładki nie robiły dobrego wrażenia, dziewczynę bardzo do nich ciągnęło i najchętniej przeczytałaby je wszystkie. Utwory najwybitniejszych polskich i zagranicznych poetów, powieściopisarzy…
Schodząc ostrożnie po schodach, które zdążyła już zamieść i umyć, weszła do kuchni, gdzie przy stole siedział już starszy pan.
- Jeszcze nigdy nie widziałam tak dużej kolekcji książek, nawet w bibliotekach. No w sumie… Tak starych książek. Imponujące. – uśmiechnęła się ciepło, przysiadając się do dębowego stołu.
- Kiedyś… To było chyba ze sto lat temu, byłem profesorem w tutejszym liceum. Tamtejsi absolwenci, których kiedyś uczyłem, nieraz do mnie zaglądają.
- Powiem szczerze, że na gazetce szkolnej widziałam pewną znajomą twarz, ale za grosz nie mogłam jej skojarzyć…
- A tobie? Jak wiedzie się w szkole? Muszę ci powiedzieć, że to były najlepsze lata mojego życia. Zawsze lubiłem współpracę z moimi uczniami. Chętnie bym tam wrócił. – westchnął cicho. – Starość nie radość…
- No cóż, ostatnia klasa. Radzić radzę sobie całkiem nieźle, mimo, że niektórzy nauczyciele są naprawdę bardzo wymagający.
- Uwierz mi na słowo. Kiedyś będziesz wdzięczna tym nauczycielom, którzy tak dużo naciskali, wymagali, krzyczeli, próbowali wbić wiedzę do głowy. Liceum to nie przelewki, A zwłaszcza ostatnia klasa. Od tego zależy wszystko.
- Przyznam szczerze, że nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
- Żaden młody człowiek tak nie myśli. Zapamiętaj moje słowa. A teraz młoda damo, proszę, podaj mi moje leki i na dziś już wystarczy. – Jerzy wstał od stołu, wyciągając ze szafy kopertę z wypłatą dla Martyny.
Dziewczyna przygotowała lekarstwa i podała schorowanemu człowiekowi, po czym spytała:
- Nie miałby pan nic przeciwko temu, gdybym mogła poprzeglądać jeszcze książki? Są tak… Zachęcające. – uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy, myślę, że możesz nawet wybrać sobie jakąś i przeczytać. Albo nie. Ja ci polecę! – po tych słowach udali się do biblioteczki. Pan Jerzy patrzył w stronę najwyższej półki, po chwili przemyślenia sięgnął po grubą, oprawioną w czerwoną okładkę.
- Myślę, że może ci się to spodobać.
- Dziękuję panu bardzo, na pewno przeczytam. – chowając książkę do torby, udała się do wyjścia.
- Widzimy się już wkrótce, prawda? – spytał, stojąc na schodach w swoim mieszkaniu.
- Oczywiście, do widzenia! – pożegnała się, po czym wyszła. Przed domem stał już samochód Patryka.
- To co, jedziemy do mnie? – spytała.
- Wiesz co… Zaplanowałem coś innego. – odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.
Wyjeżdżając, pogłośnił muzykę, a Martyna rozwiązała włosy.
- Dokąd mnie zabierasz? – spytała, uśmiechając się.
- Tajemnica. – odpowiedział, zerkając na nią swoimi piwnymi oczami.
- Jak zwykle. – prychnęła, krzyżując ręce.
- Myślę, że to ci się spodoba. Oj, nie gniewaj się już. – zaczepił ją ręką, śmiejąc się.
Udawali się bowiem do kina na jej ulubiony film. W czasie, gdy dziewczyna była w pracy, zarezerwował salę tylko dla ich dwojga.
Gdy dojechali na miejsce, dziewczyna nie mogła wierzyć własnym oczom. Pusta sala, cisza, a do środkowego miejsca prowadziły ich płaty róż.
- Nie znałam cię od tej strony, przeskrobałeś coś? – zaśmiała się, przytulając się do chłopaka.
W myślach Patryk przeklinał siebie.
„Ty idioto…” – myślał.
- To już nie można sprawić radości swojej dziewczynie? – spytał, nieco podenerwowany.
- Już nic nie mówię… Idziemy? – nie czekała na odpowiedź, złapała go za rękę i pokierowała w stronę foteli.
„Zapowiada się miły wieczorek” – pomyślała.
W tym samym czasie, Weronika, będąca w swoim mieszkaniu, bawiła się w najlepsze. Mimo, że było to raczej spokojna osoba, miała w sobie pewien temperament. Co tu się dziwić, była w końcu artystką. Bardzo utalentowaną artystką. Widziała sztukę we wszystkim. Nie tyle w farbach, ścianach, ubraniach, murach… Dosłownie wszystkim. We wsi, w której mieszkała, prawie każdy pusty mur, opuszczone domy były zamalowane jej graffiti. W końcu postanowiła się jakoś wybić. Chciała, żeby ktoś ją zauważył. Wyjechała do tutejszego miasta, gdzie szybko znalazła ludzi zachwyconych jej pracami. Swoje dzieła dostarczała do najbliższej galerii. Ludzie z przyjemnością je kupowali, jednak znaleźli się też krytycy, dla których jej prace były nieco… Ekscentryczne.
Zmagając się w płótnem, próbowała je powiesić na swojej jedynej pustej ścianie. Miała bowiem następny pomysł na ciekawą pracę.
Balony. Jedno słowo, a ona już widzi przed oczami obraz. Będzie napełniała balony kolorową farbą i rzucała o płótno z całej siły. Pomysł wydaje się banalny, a mimo to… Zabawa fantastyczna.
Zmęczona Weronika w końcu skończyła zmagać się z płótnem. Stając jak najdalej ściany, już trzymała w ręce balony, gdy…
- Chwila! Muzyka… - roztrzepana, nie odkładając farb, podeszła do magnetofonu, próbując włączyć swoje nuty. Próbowała wszystkim, dopóki już rozwścieczona rzuciła balonami w płótno, szybko włączając piosenki.
- Lecę, bo chce! – krzyknęła, śmiejąc się wesoło.
Rzucała, rzucała i jeszcze raz rzucała. Sąsiedzi stukali po ścianach, denerwując się hałaśliwą sąsiadką. Ta nie zwracając uwagi, bawiła się dalej.